MARIA KIJAK-RAKOWSKA NA JUBILEUSZU WIKTORA HERZIGA W KRAKOWIE
JUBILEUSZ 150-LECIA WIKTORA HERZIGA
tekst: Wacław Krupiński (FB) https://www.facebook.com/share/1HfnkcLxqY/
„mgr Wiktor Herzig, emerytowany dyrektor teatrów” – jak napisał sobie na wizytówce – właśnie skończył 85 lat. Zaprosił zatem na urodziny, a ścisłej został zaproszony przez ZASP w Krakowie – Grzegorza Łukawskiego, przewodniczącego Oddziału raz prowadzącą jego biuro Joannę Gałuszkę – na okolicznościowe spotkanie w Klubie Loża. Przybyla rodzina (m.in. córka, wnuk), stawili się najbliżsi przyjaciele – Stanisław Zajączkowski (znają się od szkoły podstawowej) i Zygmunt Konieczny (od czasów Piwnicy pod Baranami, z którą Herzig był związany), a i dziesiątki osób ze świata kultury, bliskich Jubilatowi. Wystąpili tego wieczoru dla niego: Lidia Bogaczówna, Barbara Szałapak, Zbigniew Paleta, Janusz Bielecki (rodzina) oraz Tadeusz Zięba, a rozmowę z nim prowadził, trzymając całość uroczystości dyrektorską ręką, Bogusław Nowak.
Dyscyplina była konieczna, wszak wspomnienia obejmowały 85 lat życia Jubilata oraz 65 lat jego pracy zawodowej. A w niej Teatr Rapsodyczny, do którego trafił jako 19-latek (był jednym z ostatnich przesłuchanych i przyjętych do tego teatru przez Mieczysława Kotlarczyka). Grał, ale też pracował jako inspicjent; został ojcem Agnieszki, musiał przerwać studia w PWST… Pozostał w zespole teatru aż do jego rozwiązania w roku 1967.
Teatr był mu pisany, tyle że nie scena, a dyrektorskie gabinety Opery Krakowskiej, Opery Wrocławskiej, Teatru im. Jaracza w Lodzi i Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie, z którego odchodził na emeryturę jako zastępca dyrektora. To w nim zaczynał kontakt ze sceną statystując jako nastolatek w „Wyzwoleniu” Wyspiańskiego. Występował też w słynnym niegdyś teatrze, prowadzonym przez dyrektora Stanisława Potoczka w V Liceum w Krakowie.
Były więc wspomnienia, anegdotki i liczne wyświetlane zdjęcia z pracy i życia prywatnego – w tym z nieżyjącą już żoną Teresą.
A skoro pojawiły się dawne lata, to i wspomnienia związane z ojcem Jubilata, Adolfem Herzigiem, który pracował w amplifikatorni krakowskiej rozgłośni Polskiego Radia; był w zespole, który 16 kwietnia 1927 roku po raz pierwszy wyemitował hejnał z wieży Mariackiej.
Na koniec odebrał Jubilat, z rąk niedawnego wiceministra kultury Andrzeja Wyrobca, Zloty Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.
A potem już był tort od Barbary Hobrzyk i wino, którym wznosiliśmy toasty.
Wiktor Herzig, 85-latek, pogodny, radosny, uśmiechnięty. I tak go wspominają jego dawni podwładni – że „zero zadęcia i poczucia dyrektorskiego wszystko-wiedzenia”, co można było wyczytać z okolicznościowego wydawnictwa. Ceniony i lubiany przez wszystkich – podkreślał Bogusław Nowak czego dowodem zaproszenia na premiery wszystkich krakowskich teatrów. Emerytowany dyrektor, jeden ze współzałożycieli Stowarzyszenia Dyrektorów Teatrów, obecnie jego członek honorowy – przybyły z życzeniami przedstawicielki.
A zanim Wiktor Herzig zaprosi na kolejne urodziny, przypominam obszerne fragmenty tekstu, który napisałem po jego 75. urodzinach, publikowanego wówczas w „Dzienniku Polskim”. Bo on też wiele mówi o wczorajszym Jubilacie.
***
Opisać tych trzech dekad pokrótce nie sposób. Trzeba by mieć brawurę i fantazję kolegi Wiktora Herziga z zespołu rapsodyków – Mieczysława Święcickiego, który przyjąwszy w jednym ze spektakli nagłe zastępstwo i zapewniwszy dyr. Kotlarczyka, że tekst szybko opanuje, 15-minutowy monolog zastąpił zdaniem: „Panowie na koń i w drogę!”.
Zanim jednak Wiktor Herzig ruszył w drogę do kolejnych teatrów stał się urzędnikiem.
Zaczął na Zwierzyńcu, gdzie odpowiadał m.in. za karuzele. Pierwsze pozwolenie na taką działalność przyszło mu wydać już pierwszego dnia pracy. Uznawszy, że wszystko jest w porządku, przybił stosowną pieczątkę, a wtedy kobieta zamiast podziękować z przerażeniem wyszeptała. „Ależ ja nie jestem jeszcze przygotowana…”. Cóż, jako urzędniczy żółtodziób nie wiedział, że wcześniej nikt pieczątki od razu nie dostał.
– Cóż, zawsze lubiłem ludzi, lubiłem im pomagać i chciałem, by czuli się lepiej.
Zatem teraz, z okazji urodzin doczekał się od przyjaciela Jana Polewki kolejnego, za życia, epitafium:
Tu leży dyrektor Herzig
Człek prawy, milczcie oszczercy.
I niech was te słowa poruszą,
Dyrektor a z ludzką duszą
A potem awansował do Wydziału Kultury Urzędu Miasta. Został st. inspektorem ds. teatrów i instytucji muzycznych. I w tej też roli pojechał do Londynu ze Starym Teatrem, który pokazywał tam „Biesy” w reżyserii Andrzeja Wajdy. Gdy podczas spektaklu ambasador ZSRR opuścił salę, siedzący obok Herziga dyrektor Departamentu Teatrów w resorcie kultury szepnął: „No to mnie wyp…”. Nie mylił się.
Jako urzędnik nadal lubił ludzi, lubił teatr, i starał się pomagać, jak tylko mógł. Wie o tym Krzysztof Jasiński, bo to Wiktor Herzig wskazał mu budynek przy al. Krasińskiego, który stał się wspaniałą siedzibą Teatru STU, za co twórca STU dziękował w albumie „Rodzina STU”, wiedzą aktorzy i ludzie kultury, którym wystarał się o mieszkanie – za takie, 4-pokojowe, dziękował teraz niegdysiejszy aktor Jerzy Fedorowicz podczas jubileuszowego benefisu, wiedziała o tym Piwnica pod Baranami, za którą wstawił się u prezydenta Jerzego Pękali, by dał zgodę na zorganizowanie w siedzibie Urzędu Miasta, w Pałacu Wielopolskich uroczystości ku czci Józefa Ignacego Kraszewskiego.
Dodajmy, że Piwnica nie była mu obca. Był jej bywalcem jeszcze jako nastolatek, specjalnie sprawił sobie sztruksowe spodnie, ówczesny atrybut niezależności. I nawet śpiewał w rewiach.
Ta objawiana przychylność ludziom, jak i organizacyjna sprawność spodobały się Robertowi Satanowskiemu, który objął w Krakowie dyrekcję Krakowskiego Teatru Muzycznego (obecnej Opery). I któregoś dnia Herzig, który niejako po godzinach doglądał remontu mieszkania, jakie dostał Satanowski, usłyszał: „Co pan robi w tym magistracie? Proszę wrócić do teatru…”.
I tak magistracki urzędnik, który już zdążył skończyć na UJ historię, został zastępcą słynnego Satanowskiego, a później, gdy ten opuścił Kraków, Krzysztofa Missony. (…)
Poczucie humoru i szczęście potrzebne są, przekonuje Wiktor Herzig, każdemu dyrektorowi teatru, Poczucie humoru pozwala bowiem na dystans i odróżnianie rzeczy ważne od nieważnych, jak i ułatwia wybrniecie z trudnych sytuacji. A szczęście? – Jeden ze znanych mi dyrektorów wystawił „Halkę” i choć miał w swej operze cztery bardzo dobre Halki, to tuż przed premierą musiał szukać śpiewaczki, bo wszystkie zachorowały. Ja wystawiłem „Otella”, wymagającego czterech tenorów w jednym spektaklu i też tylu w Operze Wrocławskiej miałem. I nigdy nie odwołałem ani jednego spektaklu.
To Satanowski ściągnął Herziga do Wrocławia, czyniąc go swym drugim, obok Sławomira Pietrasa, zastępcą. A gdy później objął Teatr Wielki w Warszawie, sprawił, że Operę Wrocławską przejął Herzig, a Pietras został dyrektorem Teatru Wielkiego w Łodzi. – Pięć lat byłem naczelnym i sądzę, że nie zmarnowałem tych lat. Także dzięki Satanowskiemu, od którego wiele się nauczyłem.
Do Krakowa wracał przez Łódź; kolega z I roku studiów w PWST – Bogdan Hussakowski, dyrektor Teatru im. Jaracza szukał zastępcy. Pracowało się im na tyle dobrze, że razem przyjechali do Krakowa. Hussakowski jako dyrektor naczelny i artystyczny Teatru im. Słowackiego, Herzig jako jego zastępca. Był nim i za dyrekcji Krzysztofa Orzechowskiego. W sumie 13 lat.
I tak teatralne życie Wiktora Herziga zatoczyło koło. Bo tak naprawdę to ten teatr był tym pierwszym w jego życiu – jeśli nie liczyć występów w prowadzonym przez Stanisława Potoczka Teatrze Międzyszkolnym V LO. To przy Placu św. Ducha – studiując, jeszcze przed PWST, przez rok polonistykę – statystował w „Wyzwoleniu”, w reżyserii Bronisława Dąbrowskiego. Potem dostał nawet rólkę w sztuce „Mąż Fołtasiówny”, którą Mieczysław Górkiewicz zrealizował w Domu Kultury Kolejarza przy ulicy Filipa, gdzie wonczas była oficjalna scena tego teatru. Wygłaszany tekst pamięta do dziś: „Huper nie Huper, dostaniecie w kuper”.
Teatrowi wciąż pozostaje wierny, nadal działa w Stowarzyszeniu Dyrektorów Teatrów, wciąż bywa na premierach, interesuje się problemami środowiska. – Praca była sposobem na życie, kochałem to, co robiłem, nawet jak było ciężko, bo to była moja pasja – mówi Wiktor. Herzig.
Wierny, z wzajemnością, pozostaje też dawnym przyjaźniom, choćby ze Stanisławem Zajączkowskim, wspaniałym realizatorem i reżyserem telewizyjnym, a znają się od podstawówki. Choćby z Zygmuntem Koniecznym, który odwiedza Herzigów w ich wiejskiej, położonej w gminie Limanowa, posiadłości – nieżyjący już prof. Wacław Twardzik nazwał ją „Herzigowina” – i na przykład pisze muzykę albo i gra przy okazji czytania poezji, do czego wciągani są miejscowi notable.