PBI: Dyrektorowanie tak poważnej instytucji jaką jest ZASP wymaga chyba całkowitego resetu: zmiany myślenia i przekierowania uwagi na coś zupełnie innego – co Pan robi po godzinach pracy?
AG: Moją odskocznią jest rower. I nie jest to aktywność rekreacyjna, a – tak bym to nazwał – „ambitna” na poziomie amatorskim. Rowerem szosowym robię jednorazowo między 100 a 200 kilometrów. To jest mój sposób, żeby wyczyścić głowę; 100 kilometrów to mniej-więcej do czterech godzin jazdy – wystarczający czas, żeby się zresetować i z nową perspektywą wrócić do codziennych spraw i problemów.
PIB: Ale takie 100 kilometrów to chyba nie jest Pana codzienność: wychodzi Pan z gabinetu, wsiada Pan na rower…
AG: W lecie tak się zdarza – dzień jest dłuższy, można sobie na to pozwolić. Kiedy czasu jest niewiele, robię 50-60 kilometrów, ale za to w szybszym tempie, żeby to był naprawdę spory wysyłek – żeby porządnie się zmęczyć. Natomiast w zimie zwykły rower zastępuję trenażerem – statycznym urządzeniem, w które wpięty jest rower szosowy, a całość podpięta jest do aplikacji symulującej naturalne warunki jazdy. Trasa wyświetla mi się na ekranie z przodu, a trudność jazdy jest do niej dostosowana.
PIB: I od razu rodzi się pytanie: co na to Pańska Żona; kończy Pan pracę i zaczyna trening, nigdy Pana nie ma…
AG: Żona się już przyzwyczaiła; uważa, że to całkiem rozsądne hobby, dobre dla zdrowia. Zresztą tu dochodzimy do momentu, w którym podjąłem decyzję o rozpoczęciu przygody z kolarstwem: leżałem w szpitalu przed poważną operacją i obiecałem sobie, że jeśli ją przeżyję, to zmienię coś w swoim życiu i zacznę jeździć na rowerze wyczynowo. Lekarze przewidywali, że wrócę do aktywności po pół roku, a ja po 3 miesiącach już przejechałem swoje pierwsze 20 kilometrów.
PIB: Rowerem szosowym?
AG: Nie nie, to był mój ulubiony „wycieczkowiec”, czyli rower, który teraz służy do wycieczek z Żoną.
PIB: Czuję, że tych rowerów jest więcej…
AG: Tak, „wycieczkowiec” to jest taki zwykły rower, dopiero po jakimś czasie kupiłem sobie rower gravelowy zwany inaczej żwirowym. Teraz używam go głównie w zimie. Czyli tak: mam rower szosowy, gravel, wycieczkowy, kolejny jest w trenażerze i piąty to rower do jazdy po mieście.
PIB: Każdy z nich jest zupełnie inny?
AG: Tak, bo każdy służy do czego innego; do ZASP-u przyjeżdżam tym miejskim – to piękna włoska 40 letnia sztuka.
PIB: Jeździ Pan ulicami?
AG: Jestem również kierowcą samochodu, więc mam szacunek dla obu grup prowadzących pojazdy. Wyznaję zasadę, że tam gdzie są ścieżki rowerowe, należy z nich korzystać. Tam gdzie ich nie ma – jadę ulicą – tak zobowiązują mnie przepisy. Nie jeżdżę chodnikami, bo to niebezpieczne i niezgodne z prawem.
PIB: Czyta Pan literaturę fachową? Robił Pan jakieś kursy rowerowe? Szkolenia? Przecież tak różnorodny sprzęt wymaga chyba różnorodnych sposobów użytkowania?
AG: Muszę się przyznać, że jestem gadżeciarzem. I oczywiście o każdym z moich sprzętów starałem się dowiedzieć jak najwięcej. Były też książki, ale teraz najwięcej można dowiedzieć się z internetu. Nadal jestem subskrybentem kilkunastu blogów z tej dziedziny, choć dawno już przestałem być bezkrytyczny. Bo ta moja początkowa ufność we wszystko, o czym czytałem, kosztowała mnie mała fortunę wydaną na gadżety, które wcale nie były mi potrzebne. Ale np. mój canyon (rower szosowy) jest naprawdę mocno przebudowany w stosunku do wersji podstawowej, jaką kupiłem. Teraz wszystko jest dopasowane do mnie, łącznie z tym, że skorzystałem z usługi bikefittingu, czyli dostosowania ustawień roweru do fizjologii i indywidualnych potrzeb kolarza. Zajmują się tym wykwalifikowani fizjoterapeuci. Po tej operacji w zasadzie tylko rama pozostała bez zmian.
A z ciekawostek, nie wiem czy Pani wie, że w „ambitnym” kolarstwie buty są wpinane w pedały roweru, jak w jeździe na nartach.
PIB: A jak się Pan wywróci?
AG: Powinny się wypiąć tak samo jak z nart. Muszę przyznać, że wywrotki zdarzały mi się w czasie, kiedy uczyłem się jeździć we wpiętych butach i na początku zapominałem o tym; to ten moment, kiedy zatrzymuję się np. na światłach i uświadamiam sobie, że nie mogę zdjąć nogi z pedału… Było wesoło.
PIB: To chyba niebezpieczne?
AG: Nie aż tak, jak się wydaje. Więcej razy leżałem jeżdżąc na gravelu po lesie, bo to dużo trudniejsze. Ale nigdy nic mi się nie stało.
PIB: Czy Pańskie rowery mają swoją „lecznicę”? Oddaje Pan wszystkie naprawy do jednego punktu?
AG: Aż tak to nie, ale mam swój ulubiony serwis z tradycjami: na Kole (część warszawskiej dzielnicy Wola) jest sklep rowerowy dawniej prowadzony przez niezapomnianego Ryszarda Szurkowskiego. Zacząłem tam serwisować rowery jeszcze za jego życia, kilkukrotnie rozmawialiśmy o kolarstwie, co wspominam do dzisiaj. Obsługa sklepu została ta sama, więc z pełnym zaufaniem powierzam im to, czego sam nie umiem zrobić. Bo większość rzeczy przy moich rowerach robię sam. No czasem po moich próbach trzeba ratować rower…
PIB: Czy jest Pan wiernym kibicem Tour de France i innych wyścigów?
AG: Niekoniecznie, raczej tylko przez chwilę – nie jestem miłośnikiem oglądania jazdy na rowerze godzinami, w tym czasie wolę sam pojeździć. To jest sport do uprawiania, a nie do oglądania. Oglądam tylko finisze, bo wtedy naprawdę dużo się dzieje w peletonie – odkąd sam jeżdżę, dużo więcej rozumiem i dostrzegam.
Ale to jest sport do uprawiania i można to robić na wiele sposobów. Ja np. uprawiam tzw. „kolarstwo romantyczne”, czyli jadę sam, w swoim tempie, tak długo jak mam ochotę i tam, dokąd chcę.
A są tacy, którzy uprawiają kolarstwo szosowe po to, żeby się ścigać. Jeżdżą w peletonach. Jeszcze inni się nie ścigają, ale lubią jeździć w grupie, umawiają się na wycieczki w kilka osób. To jest zupełnie inny sport.
Ja nie lubię jeździć w grupie, bo to wymaga dostosowania się do tempa pozostałych osób, wielkiej uważności, żeby samemu się nie przewrócić i nie przewrócić kolegów, bo to idzie na zasadzie domina.
Wolę jechać sam, słuchać sobie muzyki…
PIB: Jeździ Pan w słuchawkach?! Czy to bezpieczne?
AG: Tak, ale to są słuchawki nie odcinające dźwięków z otoczenia, nie zatykające uszu. Słucham podcastów o kolarstwie, o żywieniu, o zdrowiu…
PIB: Podchodzi Pan do tematu holistycznie.
AG: Tak! To jest cały kompleks, to który mnie interesuje. Ważna jest dieta, którą powinienem trzymać, zakres ćwiczeń jakie mam wykonywać, żeby cały organizm był przygotowany do jazdy. Żeby się utrzymać w zdrowiu – sama jazda angażuje tylko nogi, a cała reszta ciała przez wiele godzin tkwi w niewygodnej pozycji.
Moja pierwsza jazda na rowerze szosowym, gdzie często głowa jest niżej niż siodełko, to był duży wysiłek. Dlatego potrzebne są ćwiczenia, odpowiedni sposób odżywiania – zmienny w zależności od różnych czynników. To wszystko bardzo mnie interesuje i pochłania, dużo na ten temat czytam i wprowadzam w życie.
PIB: Wróćmy do Pana Żony, która przecież nie tylko cieszy się, że uprawia Pan sport, ale też czasami towarzyszy Panu w tym.
AG: Myśmy się w ogóle poznali jako sportowcy. Studiowaliśmy na tej samej uczelni (SGPiS w Warszawie), na różnych wydziałach, więc się nie znaliśmy. Ale oboje byliśmy reprezentantami Uczelni w piłce siatkowej na Mistrzostwach Akademickich w Katowicach i tam się spotkaliśmy. Taki to był sportowy początek i sport towarzyszy nam przez całe życie. Oczywiście również jeździmy razem na rowerach. Po to mam „wycieczkowca”. Ale Żona traktuje to zupełnie rekreacyjnie, np. uważa, że w zimie nie jeździ się na rowerze, tylko latem. Trenażer omija z daleka.
PIB: Proszę mi jeszcze opowiedzieć o najpiękniejszej trasie, jaką Pan jechał. Wiem, że jeździ Pan nie tylko po Polsce…
AG: Naszym ulubionym wakacyjnym miejscem jest Chorwacja; jedziemy samochodem, ale mój szosowy rower jedzie z nami. W Polsce równie często jeździmy do naszego domku na Mazurach – raz tu, raz tam. W Chorwacji trudno zrobić naprawdę długą trasę ze względu na klimat; jak startuję o 6-tej rano, to staram się wrócić przed 9-tą, uciekam przed temperaturą. I mam taką fajną trasę, w sumie 40 kilometrów, sporo górek po drodze, dojeżdżam do zwodzonego mostu za którym jest rybacka miejscowość, a w niej prześliczny mały port; siadam przy stoliku, zamawiam kawę i patrzę sobie na morze. A potem wracam. Bardzo lubię tę powtarzaną prawie codziennie podróż. Czasem wybieram trochę inną trasę – wzdłuż morza – wtedy jadę wolniej, ale z urokliwymi widokami przez cały czas.
A mazurskie trasy też są wspaniałe.
PIB: Dziękuję za rozmowę i wielu wspaniałych rowerowych ścieżek życzę.
rozmawiała Paulina Iwińska-Biernawska